Jordan Belfort (Leonardo Dicaprio) uwielbia się bawić. Prowadzi grę z ludźmi, z akcjami, z klientami, z prawem, z małżeństwem, a przede wszystkim z życiem w wolnym świecie. Najprawdziwszą satysfakcję daje mu rzucanie się w sytuacje, które jest w stanie obrócić na własną korzyść. Osiągnięcia są tym, czego nigdy mu nie będzie za dużo. Każda kolejna wygrana sprawia, że odczuwa coraz to większą nieśmiertelność, a tym samym czuje się coraz to bardziej niepokonany. Rezygnacje natomiast traktuje jako powolną śmierć, pogodzenie się z życiem zwykłego szarego śmiertelnika w normalnym świecie. W pewnym momencie zdumiony zadaje jednak pytanie: „Kto do cholery chciałbym tam mieszkać?”. To jedynie rozrywka dla głównego bohatera w trakcie, gdy stawka, o którą toczy się gra, jest coraz większa.
Wcześniej byłem zdania, że część oglądających określi Wilka z Wall Street jako czarną komedię kryminalną i, mimo że po części zgadzam się z tym gatunkiem, myślę, że tej produkcji znacznie bliżej do biografii niż jakiegokolwiek innego gatunku filmowego. Jordan Belfort pracował jako makler giełdowy i został uznanym za winnego w sprawie manipulacji akcjami, oszustw powiązanych z papierami wartościowymi, a także praniem brudnych pieniędzy. Reżyser ukazuje jego życie, co chwilę przytaczając jego nieprzemijającego ducha.
Elementem, który wywarł na mnie największe wrażenie w Wilku z Wall Street, to intensywna energia głęboko zakorzeniona w dosłownie każdym ujęciu. Sceny zostały bardzo zgrabnie, a jednocześnie szybko i wybuchowo połączone. Mimo że obraz nie zachęcał do poważnych rozmyślań, jako widz przez cały seans byłem bardzo zaangażowany w to, co dzieje się na ekranie, a jednocześnie w pełni rozbawiony, momentami aż do znużenia.
Na pierwszy rzut oka Jordan nie wydaje się mężczyzną o sporej głębi albo po prostu reżyser pod tym względem nie zobaczył w nim potencjału. Jednocześnie facet, który traktuje życie jak zabawę, nie powinien być bardzo złożonym człowiekiem, zgadza się? Można odnieść wrażenie, że tytułowy bohater mało czasu przebywa we własnym umyśle. Tylko po co miałby to robić, jeśli potrafi zlikwidować większość swoich problemów poprzez wzbogacenie się?
Zaczynając od Złap mnie, jeśli potrafisz (2002), Gangów Nowego Jorku i Aviatora, poprzez Infiltracje, Krwawy diament i Drogę do szczęścia, aż po Incepcje i Wyspę tajemnic, DiCaprio ciągle przedstawia podobną postać. Mam na myśli fakt, że każda z odgrywanych jego ról w wyżej wymienionych filmach przedstawia cichą, zamkniętą w sobie, implodującą postać. Pomimo że to były bardzo wielkie i udane występy, DiCaprio pokazał, że nie jest w stanie prawidłowo rozdzielić tych bohaterów.
Całkowita odmiana kierunku pod względem wyboru odgrywanych ról jest nie tylko mile widziana, lecz sprawia wrażenie zapowiadającej powiew świeżości. Calvin Candie (Django) i Jordan Belfort (Wilk z Wall Street) to jest pierwsze ekstrawertyczne postacie od wielu lat. Po zobaczeniu produkcji pod tytułem „Django” byłem zdania, że to jego najlepsza dotychczasowa rola. Jednak jego poruszający portret Jordana Belforta należy określić mianem roli życia. To, co reprezentował sobą na wielkim ekranie, było po prostu niesamowite i w tej chwili trudno wyobrazić sobie, że w przyszłości przebije tę kreację.
Stosunkową trudność przysparza mi chęć wyróżnienia jakiegoś ważnego elementu w tak dobrym i silnym filmie. DiCaprio po prostu świetnie ukazał Jordana Belforta. Mimo, że Scorsese w pewien sposób wychwala niezbyt dobre cechy przedstawionej postaci, to w efekcie mamy okazję zobaczyć go jako mężczyznę w totalnej rozsypce. Owszem, z powodu skrajnej charakterystyki Jordan Belfort nadawałby się świetnie w roli karykatury w komiksie, to Scorsese wspólnie z DiCapriem, przedstawiają go na tyle zręcznie i wiarygodnie, że najzwyczajniej w świecie przekonuje to oglądających. Trudno obwiniać reżysera za te tendencje, ponieważ świetnie spędziłem trzy godziny na seansie jednego z najbardziej rozrywkowych filmów, jakie kiedykolwiek miałem okazje zobaczyć.
Ujęcia ukazujące głównego bohatera uczącego swoich pracowników są niesamowicie zabawne. Mamy okazję zobaczyć, jak biuro się rozrasta. Sekwencja ta była szybka, zwięzła i wymowna. Inna genialna scena zaczyna się od przedstawicielki magazynu Forbes pozującej do jej fotografa z Jordanem. Po chwili na ekranie widzimy wycinek gazety, gdzie Jordan stoi sam z podpisem „Wilk z Wall Street”. Właśnie w taki sposób pani, która przeprowadziła z nim wywiad, go wyrolowała. Jednak od tego artykułu zaczyna się jego rola gwiazdy, a przynajmniej on sam tak uważa.
Skupioną wyłącznie na celu naturę Jordana po raz pierwszy można dostrzec w próbie zdobycia kobiety. Na pierwszej randce z Naomi, prowadzi rozmowę tak, aby spełnić własne pragnienia. Nazywa ją księżną, chwali jej obraz i bardzo szybko rozpala ogień w kominku. To wszystko robi tylko po to, aby spędzić z nią wspólnie noc w łóżku. Może nie do końca całą noc, bo sam powiedział: “Jak zapewne się domyślacie, zerżnąłem ją na śmierć… przez jedenaście sekund”. W tych scenach kamera skupia się na nogach tych dwojga podczas seksu.
Trzeba przyznać, że sposób, który wykorzystany, aby sfilmować tę scenę, był naprawdę sprytny i genialnie symbolizuje związek, który łączy go nie tylko z nią, ale również z innymi ludźmi. Jordan zrywa więzi, gdy tylko otrzyma to, czego pragnie i na czym mu zależy. Jednak w tej sytuacji związek z Naomi będzie trwał o wiele dłużej, bo jak sam powiedział – „Po prostu nie mogłem się nią nasycić”.
Z tego powodu nie odnosimy wrażenia, że bardzo nie na miejscu jest to, że chwilę później widzimy, jak jego żona na widok głównego bohatera z kochanką rozstaje się z nim na ruchliwej ulicy. Scorsese stara się ukazać niezręczności tej sytuacji, zamiast zamykać się na tych dwoje. Jordan tylko przez chwile czuje się winny – początkowo przeprasza żonę i błaga o wybaczenie, ale po chwili mówi wprost, że chce rozwodu.
Jedne z ciekawszych ujęć w produkcji to lecący w powietrzu w zwolnionym tempie złoty zegarek i tłum osób sięgających po niego w chaosie. Scena budzi skrajne zniechęcenie i niechęć do ludzi w kadrze, którzy wydają się bezwstydni wobec faktu, że mają swoją cenę. Scorsese tworzy tę reakcję celowo, ukazując powierzchowność i materializm świata Jordana.
Pośród wielu ukrytych geniuszy w przekazywaniu opowieści Wilka z Wall Street, elementem, który zwraca uwagę, jest pozbawiona dialogów sekwencja ujęć w końcowej części filmu. Jordan otrzymuje wyrok kilkumiesięcznego więzienia za brak współpracy ze służbami. Detektyw Denham widzi jego zatrzymanie. Na ekranie możemy zobaczyć wycinek z gazety opisujący jego wyrok skazujący. Denham przegląda ten fragment w pociągu, a następnie rozgląda się dookoła, rozmyślając nad tym, czy ktokolwiek jeszcze widzi jego trud. Jednak żadna osoba się tym nie interesuje. Ujęcie kończy się na zbliżeniu na twarz detektywa, na której rysuje się żal.
Czy oczekiwał bardziej entuzjastycznego poczucia sukcesu? Czy boli go to, że żadna osoba nie podziwia jego trudu? Czy czuje, że jego cała praca włożona w zatrzymanie Belforta poszła na marnę? Czy jest zdania, że główny bohater powinien otrzymać o wiele dłuższy wyrok? A może odczuwa żal z powodu, że nie przyjął łapówki, którą przy pierwszym spotkaniu na statku zaoferował mu Jordan? Dalej możemy zobaczyć na ekranie Jordana transportowanego więzienną furgonetką. Na jego twarzy też widzimy ten sam wyraz żalu, a w tle słyszymy tę samą piosenkę. Bohater nie boi się przyznać do tego, że boi się pójścia do więzienia. To dość nietypowe, że obaj faceci pod koniec zaczęli dostrzegać pozytywne aspekty postawy innych. Ani tytułowy bohater, ani detektyw, który go złapał, nie czują się dobrze z tym, w jakim miejscu się znaleźli. https://vodfilmy.pl/